Jak można się było spodziewać, nadszedł sezon grypowy. W tym roku jest jednak inaczej. Teraz z każdym kaszlem, katarem, czy lekką chrypą jesteśmy natychmiast odsyłani przez lekarza POZ na test na koronawirusa, a takie testy są wykonywane tylko w jednym miejscu w całym powiecie, czyli w naszym brzeskim szpitalu.
Dla pełnego bezpieczeństwa przygotowane zostało specjalne miejsce na zapleczu brzeskiego szpitala, gdzie wszystkie osoby, które udają się na zrobienie testu na covid, podjeżdżają niczym do MacDonalda. Test jest robiony przez odsuniętą szybę samochodu. Trzeba odstać ładne kilka godzin, ale na to nic nie można poradzić. Panie uwijają się jak pszczoły, a samochodów nieustannie przybywa. Pierwsze są już na godzinę przed otwarciem punktu pobrań. Na dokładkę od tygodnia pogoda jest po prostu parszywa. Taka, że jak się to mówi, psa by się na pole nie wygoniło. W szarudze wstającego dnia, o godz. 6 przy padającym deszczu i temperaturze ok. 8 stopni, pomiędzy tym samochodami stoi kobiecina, stoi, moknie i się trzęsie. Po prostu nie ma samochodu, przyszła na nogach i stoi jak pies w kolejce. Na dokładkę nawet nie ma parasolki. Widocznie podjechała jakimś autobusem i sądziła, że szybko przejdzie z przystanku i schroni się w jakimś pomieszczeniu w budynku szpitala, a tu takie przykre zaskoczenie. Nikt jej oczywiście, nie zabierze do środka, bo każdy się boi, żeby się nie zarazić, albo jej nie zarazić. O godz. 7.00 ruszają wymazy i Pani powoli posuwa się z wolno przemieszczającymi się co jakiś czas samochodami. Pewne tak stała ze dwie godziny na tym deszczu w sobotni poranek. Skoro dostała skierowanie od lekarza POZ na wymaz, to musiała mieć jakieś objawy grypopodobne. Jakiś kaszel może gorączkę, może utrudnione oddychanie. Po takiej drakońskiej próbie przed szpitalem to choćby nie wiem co, to było, to bez wątpienia nie poprawi Pani samopoczucia. Śmiem twierdzić, że wręcz przeciwnie – rozchoruje się jeszcze bardziej.
Rozumiem, że takie są procedury, szpital ich nie wymyślił, a jedynie stosuje wytyczne władz — ktoś im tak nakazał. Mimo wszystko można by pomyśleć o takich właśnie przypadkach. Przecież idzie późna jesień, a następnie zima. Czy ludzie, którzy nie dysponują samochodami, mają być trzymani godzinami przed szpitalem jak bezpańskie psy? Można przecież pomyśleć choćby o jakimś namiocie, gdzie osoby, które nie mają samochodów, mogłyby oczekiwać na swoją kolejkę. Po prostu osoba bez samochodu podeszłaby do kolejki samochodów, odczekała chwilę, aż przyjedzie kolejny samochód i powiedziała: ja tu mam miejsce przed panem/panią, tylko nie mam samochodu, będę oczekiwać w tym namiocie dla pieszych. Nawet jeżeli takiego rozwiązania nie ma w wytycznych z ministerstwa, to przecież wystarczy trochę empatii, jakiegoś ludzkiego współczucia. Ludzie to czują i rozumieją, wiedzą, że, co prawda, jest ciężko, ale każdy się stara jak może, żebyśmy wspólnie przetrwali ten niezwykły czas próby. Takie, w sumie drobne i niekosztujące wiele gesty w chwilach próby, w chwilach, kiedy nie dostajesz wytycznych z ministerstwa, co masz robić, tylko robisz coś w odruchu serca, bo po prostu tak się powinno zrobić, co świadczą najlepiej o człowieku i mówią dokładnie wszystko. W normalnych czasach większość ludzi (a już zwłaszcza polityków) się po prostu kreuje, stara się stworzyć wizerunek, jaki inni będą widzieli. W chwilach próby, kiedy nie ma instrukcji z agencji PR-owej, ludzie działają spontanicznie, i wtedy widać, jacy są naprawdę.
Może nie ma tego w wytycznych ministerstwa, ale być może w zasobach naszego szpitala znajdzie się jakiś namiot, który można by z litości postawić dla tych, którzy nie mają samochodów? Proszę.
A tymczasem zwracam się do wszystkich, którzy nie mają samochodów: postarajcie się Państwo o jakiegoś Miłosiernego Samarytanina, może są jeszcze tacy ludzie mimo rozsiewanego w mediach przerażenia. Jeżeli to nie bezie możliwe, to narażacie się Państwo na stanie kilka godzin w kolejce samochodów przed szpitalem, co na sto procent pogorszy Państwa stan zdrowia.
Jan Waresiak