24 września minął dokładnie miesiąc, kiedy na oddziale ginekologiczno-położniczym w naszym brzeskim szpitalu przyszło na świat pierwsze dziecko po trwającej prawie pięć miesięcy przerwie spowodowanej początkowo zakażeniem części personelu koronawirusem, a następnie ogromnymi problemami ze skompletowaniem zespołu medycznego w takiej ilości, aby zapewnić bezpieczeństwo matkom i dzieciom. Mały rycerz ma na imię Kacper i miałem zaszczyt osobiście wypisać Jego akt urodzenia – pierwszy od pięciu miesięcy. Od tego czasu w Brzesku urodziło się 50 dzieci: 21 księżniczek i 29 rycerzy.
Okazało się, że aby wznowić pracę oddziału wcale nie trzeba sięgać po pomoc profesora z odległego miasta, co ponoć było absolutnie niezbędne, ponieważ nie było fizycznej możliwości pozyskania lekarzy ze względu na niezwykle trudną sytuację na rynku pracy, gdzie – jak zapewniała osoba, której nazwiska nie ma potrzeby przypominać – pozyskanie lekarza graniczy z cudem. Okazało się, że „granice cudów” się jednak zdarzają, i nawet stosunkowo łatwo te „granice” osiągnąć, zwłaszcza jak się ma odpowiednią motywację. Lekarze, których nie było jednak się znaleźli i oddział ruszył na pełne moce.
Trzeba mieć cały czas na uwadze, że oddział ginekologiczno-położniczy to nie tylko same porody. To również mnóstwo różnych zabiegów ginekologicznych, które mają istotne znaczenie dla zdrowia naszych Pań. Dobrze, że oddział ponownie funkcjonuje w Brzesku i dzięki temu droga i czas do uzyskania skutecznej pomocy uległa znacznemu skróceniu. Oddział ma zaledwie 17 łóżek, a zapotrzebowanie jest tak duże, że naprawdę powinno się pomyśleć o jego rozbudowie. Celowe i bardzo odpowiedzialne byłoby rozważenie jego powiększenia jak również podwyższenia stopnia referencyjności. Pociąga to, co prawda, większe wymagania dotyczące zatrudnienia personelu, ale z drugiej strony daje lepsze stawki w rozliczeniu z NFZ. No i oczywiście przyczynia się do budowy renomy, co na rynku pracy nie jest bez znaczenia. Jest chyba oczywiste, że lekarze, których jest tak mało, mając do wyboru propozycję pracy w szpitalu cieszącym się wysoką renomą w regionie, albo w marnej „mordowni”, wybiorą zawsze tę pierwszą opcję. Właśnie dlatego warto podjąć wysiłek zbudowania dobrego oddziału. Na dłuższą metę to zawsze się opłaci. To tak jak z rankingami szkół – te które mają dobre wyniki, są wysoko notowane w rankingu i do nich garną się najzdolniejsi uczniowie. Mając takich zdolnych uczniów, szkoła w kolejnym roku znowu jest wysoko w rankingu i sytuacja się powtarza. Po pewnym czasie tworzy się elita, która nigdy nie ma problemów z rekrutacją i reszta, która walczy o ucznia, a nawet musi likwidować niektóre kierunki bo bak chętnych.
Takie jest życie, reguły są wszędzie proste i takie same. Musimy postawić na nieustanne podnoszenie poziomu i dążenie do doskonałości, albo jesteśmy skazani na marną wegetację.
Nasz szpital ma ogromne tradycje. Były takie czasy, kiedy w Brzesku rodziło się ponad trzy tysiące dzieci rocznie, a szpital obsługiwał nie tylko cały powiat brzeski, ale również bocheński. Nawet kiedy Bochnia uruchomiła oddział ginekologiczno-położniczy i przejęła obsługiwanie bocheńszczysny, nadal przez długie lata liczba porodów wynosiła około dwa tysiące rocznie. Brzeski szpital jako drugi w Małopolsce zaraz po Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie uzyskał tytuł „Szpitala przyjaznego dziecku”. Jest więc do czego nawiązywać i warto to zrobić. Niewątpliwie to długa droga, bo faktycznie sytuacja na rynku pracy nie jest łatwa i o dobrych lekarzy trudno, ale mimo wszystko warto taki wysiłek organizacyjny podjąć. Nowy ordynator dr Szczepan Bartkiewicz bardzo dobrze sobie radzi i ma pozytywne opinie. Warto mu pomóc, gdyby takiego wsparcia organizacyjnego potrzebował.
Nie dalej jak wczoraj przy okazji rejestracji urodzenia i wypisywania aktu urodzenia, zapytałem szczęśliwego tatę jakie ma wrażenia i jak ocenia warunki lokalowe i pracę personelu na naszym oddziale ginekologiczno-położniczym. Odpowiedział, że bardzo pozytywnie i że jest bardzo zadowolony. Mam porównanie, bo pierwsze dziecko urodziło się nam za granicą, w Londynie. Tam naprawdę mieliśmy bardzo nieprzyjemne przejścia, nie wiem czy tylko nam się tak trafiło, czy wszystkich tak traktują. W każdym razie w porównaniu z tym jak było w Londynie, tu w Brzesku było naprawdę bardzo dobrze, o wiele lepiej. Bardziej się człowiekiem zajmują i widać tę opiekę, nie to co w takim wielkim szpitalu w Londynie – powiedział ojciec w oczekiwaniu na wydanie aktu urodzenia córeczki, czyli – co oczywiste – księżniczki.
Jan Waresiak