Przed wojną brzeski rynek był po prostu rynkiem, czyli tętnił życiem jako plac targowy, co widać doskonale fotografiach dostępnych na wystawie zorganizowanej w brzeskim muzeum, a wykonanych przed wojną przez Schaje (Charlesa) Weissa – brzeskiego żyda, który wyemigrował do USA i tam zrobił karierę naukową.
Gwałtownej metamorfozie rynek przeszedł w czasie II Wojny Światowej. Wtedy to w 1940 roku na rozkaz niemieckich władz okupacyjnych rynek został zlikwidowany, a plac zaorany i zamieniony na planty. Projekt wykonał brzeski architekt Józef Gancarz. Praktyczni Niemcy do prac wykorzystali żydów, którzy jeszcze na dodatek musieli zapłacić wszystkie koszty przebudowy.
Po zakończeniu wojny, po okupantach na pięćdziesiąt lat pozostała w Brzesku pamiątka właśnie w postaci tych plant. Miejsce nie wróciło do dawnej funkcji placu targowego, bo też i prawie cała społeczność żydowska Brzeska została wymordowana. Wraz z zamordowanymi żydami bezpowrotnie odszedł dawny styl życia. Na dwa pokolenia planty wrosły w krajobraz Brzeska i ludzie się do nich przyzwyczaili, choć piękny plac w centrum miasta nie był wykorzystywany w taki sposób na jaki pozwalał jego potencjał. Przejść można było właściwie tylko alejkami obsadzonymi żywopłotem. Można było ewentualnie usiąść na ławkach ustawionych wzdłuż alejek. Na tych właśnie ławeczkach zasłoniętych żywopłotem, urządzali sobie często posiedzenia koneserzy trunków rozweselających zwani „plantatorami”, co skutecznie odstraszało mieszkańców nie gustujących w tego rodzaju integracji, którzy po prostu nie czuli się bezpieczne wchodząc na teren plantów, zwłaszcza w porze wieczornej. Często więc władze miejskie przyjmowały skargi oburzonych mieszkańców, że centralne miejsce Brzeska jest okupowane przez „plantatorów” którzy się rozpanoszyli w samym sercu miasta, że strach tam wchodzić.
W latach 2010-11 poniemieckie planty zostały zlikwidowane i rynek miejski ponownie stał się rynkiem, czyli tym czym zawsze był. Nie wrócił do swojej przedwojennej funkcji placu targowego, ale zaczął pełnić rolę miejskiego rynku rozumianego jako agora, czyli miejsca spotkań mieszkańców. Oczywiście jak każda zmiana, również likwidacja palantów spotkała się z krytyką – słynnym „i komu to przeszkadzało”. Zarzuty, że brak zieleni, że kamienna pustynia w środku miasta itp. No i oczywiście jeszcze jeden, prawdopodobnie specyficznie brzeski argument, który chyba powinien być objęty prawem autorskim – że panie nie mogą się przejść po tym rynku w szpilkach, ponieważ specyficzny obcas damskiego obuwia, zwany „szpilką” jest tak cienki, że wbija się w szczeliny pomiędzy kostkami bruku którym jest wyłożony plac Rynku, czego rezultatem jest zniszczenie tego ekstremalnie niewygodnego, choć niewątpliwie szykownego obuwia. Można zaznaczyć, że tzw. „kocie łby”, którymi został wybrukowany zrewitalizowany rynek, nie są złośliwością jakiegoś wrednego „szpilkofoba”, tylko nawiązaniem do przedwojennej tradycji, ponieważ już 1898r. rybek został wybrukowany właśnie „kocimi łbami”.
Niewątpliwie nasz Rynek można upiększyć bez konieczności robienia z niego łąki. Jest w Polsce wiele realizacji na których można się wzorować. Początki zostały już zrobione. W bieżącym roku na części stylowych latarni zostały zawieszone specjalne kwietniki. To pierwszy etap. Latarni zarówno na samej płycie Rynku jak i w jego najbliższym otoczeniu jest aż 36, więc zawieszenie na wszystkich ozdobnych kwietników jest bardzo kosztowne i musi być rozłożone na dłuższy czas. Trzeba mieć na uwadze, że nie mogą to być takie sobie zwykłe wazonki z kwiatami. Na ogromnym upale, jaki mieliśmy choćby w tym roku, kwiaty w zwykłych kwietnikach nie miałyby najmniejszych szans na przetrwanie. Muszą to być specjalne kwietniki z absorberem gromadzącym wodę. Kwiaty w takich wazonach można podlewać nawet co dwa tygodnie, bez żadnej szkody dla posadzonych w nich roślin. Zakup takich specjalnych kwietników generuje znaczne koszty, bo jeden zestaw kosztuje p[szwei tysiąc złotych, ale jest to niezbędne, jeżeli posadzone w nich kwiaty mają bujnie rosnąć i cieszyć oko mieszkańców, a nie straszyć uschniętymi kikutami. Trzeba się z tym liczyć, ale inaczej po prostu nie może być. Można również pokusić się o kilkanaście wież kwiatowych, które obsadzone odpowiednio kolorystycznie dobranymi kwiatami prezentowałyby się wspaniale, a równocześnie w niczym nie przeszkadzały przy organizowaniu imprez kulturalnych, dla których Rynek jest wprost idealnym miejscem.
Niewątpliwie pięknym elementem dekoracyjnym byłabyrównież podświetlana na różne kolory fontanna. Niestety ta nieszczęsna fontanna która obecnie jest na rynku, wymaga kosztownej modernizacji, ponieważ po prostu została źle wykonana i choćby nie wiem co robić, to i tak nie będzie można zapobiec temu, że w upalne lato woda natychmiast „zakwitnie” na zielono glonami, przynosząc wątpliwą sławę naszemu miastu. Wiele razy fontanna była czyszczona w trybie alarmowym, po interwencjach oburzonych i zniesmaczonych mieszkańców. Aby takich „atrakcji” w przyszłości uniknąć, konieczna jest bardzo kosztowna modernizacja. W bieżącym roku taki wydatek nie został zaplanowany przez poprzednie władze, które przygotowywały tegoroczny budżet. Mając do wyboru, czy remontować popsutą fontannę, czy zrobić np. remont pamiętającej jeszcze czasy gierkowskie stołówki w szkole dwójce, czy przeciekający dach w innej szkole, obecny burmistrz kierując się zasadami zwykłego zdrowego rozsądku i gospodarności, zdecydował, że fontanna musi poczekać, bo są pilniejsze wydatki. Krótko mówiąc, nie wydaje się dużych pieniędzy na remontowanie fontanny, kiedy dzieciom kapie na głowę w czasie deszczu. Wszystko ma swoją kolejność i hierarchię ważności.
Ważne że Rynek stopniowo się zmienia. Jest tym czym powinien być. W tym roku odbyło się na nim tyle wspaniałych i pełnych rozmachu imprez, co chyba nigdy od początku kiedy został przebudowany i otrzymał nową funkcję. Rynek ma ogromny potencjał jako miejsce spotkań mieszkańców, oraz miejsce organizacji imprez kulturalnych. Mieszkańcy przyzwyczajają się do tego i oczekują takich właśnie wydarzeń. Obecne władze, pod tym względem bardzo wyśrubowały poziom i wysoko postawiły poprzeczkę. Pomysłów jest bardzo dużo i stopniowo będą one wdrażane. Za kilka lat już nikomu nie będzie żal plantów, na których „plantatorzy” wieczorkiem spożywali napoje rozweselające.
Jan Waresiak