Indycze jaja

0
186

Mieszkańcy Przyborowa (ale i części Mokrzysk) w ostatnim czasie dali pokaz nadzwyczajnej obywatelskiej mobilizacji. Dokonali czegoś, co — oczywiście w przenośni — można by nazwać Flash mob (błyskawiczny tłum). W tym wypadku chodziło o błyskawiczne zebranie setek podpisów pod protestem przeciw budowie dużej hodowli indyków.

Do Urzędu Gminy w Borzęcinie trafił bowiem wniosek pana Marka Górskiego — przedsiębiorcy z Brzeska o wydanie decyzji środowiskowej dla planowanej inwestycji pod nazwą: „Budowa pięciu obiektów inwentarskich wraz z infrastrukturą – hodowla ferm stad rodzicielskich indyków w miejscowości Przyborów w gminie Borzęcin”. Procedura wydania decyzji środowiskowej rozpoczęła się 21 sierpnia. Zainteresowane osoby, spełniające kryteria bycia stroną postępowania, zostały poinformowane na piśmie o wszczęciu postępowania, oraz o przysługującym im, zgodnie z przepisami KPA, prawie do zapoznania się z aktami sprawy, uzyskania wyjaśnień, oraz składania wniosków i uwag w terminie 14 dni. W tym samym dniu informacja została również zamieszczona na stronie internetowej gminy Borzęcin. Z przedstawionych przez Inwestora dokumentów wynika, że w pięciu budynkach miałoby być hodowane osiem tysięcy indyczek niosek i pięćset indyków. Cykl hodowlany trwałby 52 tygodnie, po których hale byłyby opróżniane na 6 tygodni, aby przeprowadzić w nich dezynfekcję. Cztery razy do roku z terenu zakładu miałyby być wywożone nieczystości.

Gmina wszczęła postępowanie w przedmiotowej sprawie, bo zwyczajnie nie miała innego wyjścia. Wójt nie ma przecież wpływu na to, jakie wnioski wpływają do gminy. Każdy Obywatel może złożyć wniosek, jaki chce i może domagać się jego rozpatrzenia zgodnie z prawem, a obowiązkiem Wójta jest, zgodnie z procedurą, sprawę rozpatrzyć. Taka praca, za to się mu płaci. Wójt nie ma możliwości sobie wybierać, powiedzieć, że jeden wniosek będę rozpatrywał a innego nie będę.

Było to już drugie podejście pana Marka Górskiego do tematu. Po raz pierwszy postępowanie zostało wszczęte 20 stycznia 2017 r. Wówczas mieszkańcy Przyborowa i Mokrzysk również protestowali, choć na zdecydowanie mniejszą skalę. W swoim pełnym obaw piśmie zwrócili wówczas uwagę na niekompletność złożonego przez Inwestora wniosku i prosili o podanie do wiadomości długiej listy informacji, które uważali z niezbędne przed podjęciem decyzji o dalszym procedowaniu projektu inwestycji. Wówczas Inwestor, widocznie uznając konieczność lepszego przygotowania dokumentacji, złożył wniosek o zawieszenie toczącego się postępowania. Obecnie złożył wniosek ponownie, załączając dokładne dane dotyczące funkcjonowania planowanej inwestycji oraz jej wpływu na środowisko i otoczenie.

Jako się rzekło, postępowania zelektryzowało mieszkańców Przyborowa. W bardzo szybko wręcz w błyskawicznym tempie zebrali ponad trzysta podpisów w proteście przeciwko planowanej inwestycji. Mieszkańcy boją się uciążliwości życia związanych z wydostającym się z budynków fetorem, jak też zanieczyszczeniem środowiska naturalnego, w tym m.in. zatruciem podchodami wód gruntowych, które następnie zatrują wody w studniach, z których mieszkańcy czerpią wodę dla celów bytowych. Uważają, że okoliczne grunty, których są właścicielami, mogą być wykorzystane na działki budowlane, bo ziemia w tym rejonie jest słabej klasy, dla celów rolniczych nie bardzo się nadaje, więc w sam raz może być wykorzystana na budowanie domów. Niestety, jak w sąsiedztwie będzie ziejący fetorem od tysięcy indyków obiekt, to budowanie domu w takim rejonie traci sens, więc i wartość działek drastycznie spadnie, bo praktycznie staną się nieprzydatne dla celów budowlanych i będą po prostu nieużytkami.

Pan Marek Górski od wielu lat prowadzi wylęgarnię piskląt indyczych w Brzesku. Rocznie wylęga się w niej pięć milionów indyków. Następnie jednodniówki są wysyłane do odbiorców w całej Europie. Jajka, z których wylęgają się pisklęta, są sprowadzane z Niemiec i Francji od dwóch ogromnych producentów, którzy właściwie zmonopolizowali światową produkcję jaj zarodowych. Inwestor, planując budowę własnej fermy zarodowej, chciał w pewnym stopniu uniezależnić się od tych zagranicznych dostawców.

Inwestor zapewnia, że hodowla nie będzie uciążliwa ani dla środowiska naturalnego, ani dla mieszkańców. Tłumaczy, że hodowla zarodowa to zupełnie coś innego niż tuczarnia, a warunki sanitarne i ścisły reżim technologiczny w tego typu hodowlach są na najwyższym możliwym poziomie, ponieważ od tego zależy czy na fermie zarodowej będą produkowane najwyższej jakości jajka, z których wylęgną się pisklęta.

W ostateczności jednak nie zdecydował się spotkać z mieszkańcami na zebraniu wiejskim, które było zaplanowane w niedzielę 16 września, aby wyjaśnić, na czym polega hodowla jaj zarodowych i ewentualnie przedstawić może jakąś prezentację. Zamiast tego nieoczekiwanie wycofał złożony przez siebie wniosek. Nie wiadomo czy ostatecznie zarzucił swoje inwestycyjne plany, czy też pod wpływem emocji związanych z nadaniem sprawie medialnego rozgłosu, postanowił na pewien czas je odłożyć.

Jeżeli Inwestor, mimo wszystko, nie wycofuje się ostatecznie ze swoich zamiarów, to wydaje się, że do spotkania z mieszkańcami jednak będzie musiało dojść. Nie da się tego uniknąć, bo po prostu nie da się tak dużego przedsięwzięcia zrobić w sposób niezauważony i wbrew opinii społecznej. Mieszkańcy będą sprawę monitorować, ponieważ, z ich punktu widzenia, jest ona szkodliwa zarówno dla ludzi, jak i środowiska naturalnego (co w sumie na to samo wychodzi, bo przecież degradacja środowiska naturalnego w ostateczności zawsze szkodzi człowiekowi).

Jeżeli Inwestor zdecyduje się w przyszłości po raz trzeci złożyć wniosek zmierzający do rozpoczęcia inwestycji, to niewątpliwie powinien go poprzedzić solidnymi konsultacjami społecznymi i akcją informacyjną. Powinien przedstawić rzetelne informacje na temat inwestycji, a także udzielić wyczerpującej odpowiedzi na wszystkie pojawiające się zapytania i wątpliwości, nawet gdyby mu się wydawały banalne czy nawet naiwne. Ludzie mają prawo pytać, a Inwestor nie powinien się temu dziwić czy też traktować jako atak na siebie, tylko powinien zwyczajnie odpowiedzieć na te pytania. Mieszkańcy mają pełne prawo się bać tego rodzaju inwestycji, bo wielce, że nikt nigdy czegoś takiego nie widział w życiu w praktyce i nie wie jak to działa. Nie wszyscy też muszą przecież znać się na zawiłych tajnikach skomplikowanej hodowli indyczek niosek i praktycznym funkcjonowaniu tak skomplikowanego technologicznie przedsięwzięcia.

Wydaje się, że dobrym pomysłem byłoby przedstawienie podobnych inwestycji, które już funkcjonują. Po prostu zabrać zainteresowanych mieszkańców na wycieczkę i pokazać im taką hodowlę w praktyce. W ten sposób wszyscy by przynajmniej wiedzieli, o czym mówią. To tej pory jest bowiem tak, że Inwestor jako specjalista w branży ma swoją specjalistyczną wiedzę, a z drugiej mieszkańcy nie mają żadnej wiedzy, mają natomiast mnóstwo obaw, których nie wolno lekceważyć.

Co prawda Inwestor w przedstawionych dokumentach stwierdził, że tego typu hodowla ze względu na ryzyko zarażenia jakimiś bakteriami i upadku całego stada, wymaga ścisłego reżimu technologicznego oraz ograniczenia do minimum wstępu na teren hodowli osób postronnych, to jednak przy spełnieniu odpowiednich wymagań sanitarnych, można by jednak dopuścić wizytę mieszkańców, aby mogli osobiście wszystko zobaczyć, zadać pytania obsłudze, może popytać okolicznych mieszkańców, jak im się żyje z takim sąsiedztwem.

Po takiej akcji uświadamiającej, kiedy jest w przestrzeni publicznej więcej wiedzy, a więc i mnie strachu, można by wrócić do konkretnych rozmów, gdzie obydwie strony nawzajem się szanują i starają siebie zrozumieć. Nie można przekreślać Inwestora tak od razu, bez rzetelnego wysłuchania argumentów, czy też podejrzewać go o złą wolę, ale nie można też lekceważyć obaw mieszkańców. Tego wymaga zwyczajna uczciwość i szacunek do obydwu stron. Trzeba rozmawiać i wyjaśniać to, co nie jest wyjaśnione. Nie można też nic ukrywać i — nie daj Boże — coś kombinować, bo w dzisiejszych czasach ukrycie czegokolwiek jest po prostu niemożliwe, ludzie i tak wszystkiego się dowiedzą. Mieszkańcy twierdzą, że nic nie mają do pana Marka Górskiego. Kiedyś chciał na tych terenach budować elektrownię fotowoltaiczną i wtedy nikt nie protestował, bo to biznes czysty i cichy, więc nikomu nie przeszkadzał. Natomiast nie chcą się zgodzić na fermę indyczą, bo — według ich wiedzy i ogólnego rozeznania — jest to przedsięwzięcie agresywnie ingerujące w środowisko naturalne i jest uciążliwe dla mieszkańców.

Rozmowy czasami bywają trudne, ale lepszego sposobu na dojście do porozumienia nikt na tym świecie jeszcze nie wymyślił.

Jan Waresiak

_

zdj. capuccino.eu

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj